Mann o Mannie, w rozmowie z Katarzyną Kubisiowską. Przeczytaj fragment książki niezwykłego człowieka mediów w dniu jego 73. urodzin

Za Wojciechem Mannem już 73 wiosny, a dokładniej mówiąc zimy, gdyż urodziny obchodzi 25 stycznia. Radiowiec, dziennikarz, showman, satyryk, konferansjer, tłumacz, a przy tym introwertyk, ostrożnie używający słowa „przyjaciel”. Jaki naprawdę jest „Głos”?

Jaki jest Wojciech Mann, kiedy nie stoi przed kamerą, lub akurat nie hipnotyzuje kolejnych pokoleń swoim głosem, intelektem i błyskotliwym dowcipem? To wiedzą tylko nieliczni, ale w rozmowie z Katarzyną Kubisiowską odrobinę tej sekretnej wiedzy otrzymuje również czytelnik. 

Zapraszamy na fragment książki „Głos. Wojciech Mann w rozmowie z Katarzyną Kubisiowską” autorstwa samego Wojciecha Manna.

Patrząc na całe swoje życie, to ilu by pan naliczył przyjaciół?

Niewielu.

Mówimy o palcach jednej ręki?

Niektórzy sprawdzali się przez dłuższy czas, ale przestali. I to jest najbardziej przykre. Należę do dość nieufnych ludzi i używanie słowa „przyjaciel” jest dla mnie potwierdzeniem procesu. Znam bardzo wielu ludzi, którzy po trzech wódkach nazywają kogoś przyjacielem – to beznadziejne. Ja jestem w tym ostrożny i tym bardziej odczuwam żal, jeśli ktoś dochodzi w mej hierarchii do miana przyjaciela, a nagle dokonuje się coś, co kończy tę zażyłość. Wtedy czuję się zawiedziony.

Bo z przyjaźnią jest jak z miłością do człowieka, tylko bez sfery erotycznej.

Dlatego zdrady bolą. Przede wszystkim chodzi o obopólne zaufanie. Miałem dwie sytuacje, kiedy nagle to wszystko szlag trafił.

Opowie pan?

Przecież pani wie, że nie opowiem. Mogę powiedzieć tyle, że potem jest jeszcze faza – też mi się to przydarzyło – że ta osoba próbuje powrócić do dobrych relacji i ja nawet mam na to ochotę, ale w środku coś mi mówi, że już drugi raz nie wolno tego robić. Zostaje dystans i nic tego nie zmieni.

Bo to jest jak fizyczne okaleczenie?

Tak. Mogę taką osobę nadal lubić, przebywać z nią, czerpać przyjemność z rozmowy, niby na powierzchni wszystko gra, lecz istnieje bariera i prysło bezpowrotnie to, co było fundamentalne. Złośliwi powiedzą, że jestem pamiętliwy. To jest zła cecha, ale ja nie mam na nią wpływu.

Zastanawia mnie jednak ta nadmierna ostrożność wobec ludzi.

Życie ciągle potwierdza mi jej słuszność. Naprawdę na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, do których mam bezgraniczne zaufanie.

Czyli?

Rodzaj bezgranicznego spokoju w kontaktach.

Że ta osoba nie skrzywdzi, nie zrobi nic przeciwko, nie oceni i udzieli wsparcia?

To gwarantuje absolutną wolność w postępowaniu – pozwolenie na bycie sobą bez kalkulacji i udawania. Najwyższy stopień relacji między dwojgiem ludzi, bez tego erotycznego podtekstu, o którym pani powiedziała. Poczucie nieskrępowania. To nie znaczy, że dopuszczam się rzeczy strasznych, chodzi o prawdziwość. Strata przyjaciela to śmierć emocjonalna. Jest dotkliwa i wzmaga jeszcze tę ostrożność przy następnych kontaktach. Czasem jest tak, że jeśli spotykam kogoś, kto w relacjach jest bardzo obiecujący w sensie mojego dobrego samopoczucia, to ja na wszelki wypadek, by nie wpakować się jeszcze raz w tę samą pętlę, zostawiam to na tym pierwszym, wygodnym poziomie.

Ojej, aż tak?

Już nie bardzo mi się chce ryzykować.

Hm.

Może mam zwichrowaną osobowość, ale nigdy nie lubiłem, nie chciałem nawet w domyśle być zależnym od kogoś. Byłem zuchem, a przynajmniej próbowałem. Gdybym miał robić tabelkę, na kogo mogę liczyć wśród znajomych, a kto może liczyć na mnie, to okaże się, że takich w tej chwili istniejących kontaktów nie byłoby za wiele, chociaż pewna grupa ludzi zaraz by się obruszyła, bo „przecież się lubimy i chętnie ci pomożemy”. „Chętnie pomożemy” oznacza w tym wypadku „załatwimy ci coś, jak będzie trzeba”, ale przecież nie o tym rozmawiamy.

Ale to też ważne.

Oczywiście tego nie lekceważę, bo sam też chętnie pomogę komuś, kto tego potrzebuje. Mówię natomiast o twardej bazie, która nie wymaga kontrolnych telefonów co pół dnia, ale wiadomo, że gdy coś bardzo pierdolnie, to tam znajdę potrzebną pomoc, solidne oparcie, a nie takie stwierdzenie: „Hej, cześć, masz kłopoty? To coś ci załatwię, żebyś miał coś lepiej”.

A kto w dzieciństwie był pana przyjacielem?

Opowiadałem o chłopaku, który manipulował przy niewypałach i nie miał kompletu palców. Dogadywaliśmy się, lubiliśmy czas spędzać razem. Znam oczywiście mnóstwo ludzi i lubię się z nimi komunikować, natomiast krucho u mnie z tymi „ludźmi szczególnymi”.

Z „ludźmi szczególnymi” to chyba zawsze u wszystkich krucho.

Mogę jedynie powiedzieć, że bardzo bym się cieszył, gdyby w perspektywie… Nie, wycofuję to…

O nie, tak się nie robi.

Ogromnie bym chciał być dla kogoś taką osobą, która nie zawiodła.

To fundament przyjaźni.

Ale wie pani, ja mam podejrzenia, że ze mną jest trudno. Wielokrotnie, naprawdę wielokrotnie spotykałem się ze zdaniem, którego schemat był podobny, a brzmi ono: „Wie pan co? Myślałem, że pan jest bardzo nieprzyjemnym facetem”.

Bardzo przyjemny facet – pomyślałam, gdy pierwszy raz z panem rozmawiałam. I jednocześnie pomyślałam, że bardzo zdystansowany.

Może dlatego właśnie ta moja introwertyczność i brak natychmiastowego rzucania się na szyję, eksplodowania radością na widok pierwszej spotkanej osoby, dystans i sarkazm – to może ludzi zrażać. Oni by chcieli, żeby od razu było: „Hej, kochanie!”. A może potrzeba na to troszkę czasu?

PK

Podziel się:

Facebook
Twitter
Pinterest
LinkedIn

Skontaktuj się

0%